Randka w Krakowie - La La Land i Samui
Lubię chodzić na randki. Lubię te momenty, kiedy
przygotowuję starannie makijaż i ubranie, by wyglądać pięknie dla mojego
Mężczyzny. Mimo, że jesteśmy już ponad 8 lat razem, wciąż lubię się dla niego
stroić i chodzić z nim na randki, bo uważamy, że na to zawsze trzeba znaleźć
czas, by trwać w szczęśliwym związku. Randki to nie jest amerykański wymysł,
ani (tym bardziej) jedynie walentynkowy zwyczaj! Powinny to być chwile
wyjątkowe, tylko we dwoje, gdy spędzamy mile czas, nie myśląc o problemach i
troskach dnia codziennego.
Postanowiłam więc, że wprowadzę nowy cykl na blogu z
pomysłami na randki w Krakowie (może i nie tylko). Mam nadzieję, że dzięki temu
będziemy teraz jeszcze częściej chodzić na randki z moim Mężem i może uda mi
się i Was zainspirować lub zarekomendować nieznane dotychczas miejsca w
Krakowie.
Niestety pierwsza Randka w Krakowie będzie poniekąd banalna,
gdyż wybraliśmy się do kina i do restauracji, ale jednak były to wyjątkowo
trafne wybory – już sama nie wiem czy film, czy kolacja były bardziej
rewelacyjne.
Bardzo romantyczne Kino pod Baranami na krakowskim rynku,
a w nim jeszcze bardziej (wydawałoby się) romantyczny film La La Land,
zdobywca wielu Złotych Globów i nominacji do Oscara. Jeśli lubicie musicale,
film na pewno przypadnie Was do gustu, bowiem muzyka jest wspaniała! Sama
fabuła wydaje się być nieco banalną, ale na szczęście okazuje się być nie do
końca banalna. O czym jest ten film? Nie będę spoilerować, powiem tylko, że
owszem – o miłości, ale również o życiowych pasjach i wyborach, co jednak
okazuje się być dominującą fabułą. Do tego nie można nie wspomnieć o obsadzie –
boski Ryan i urocza Emma tworzą świetny duet
![]() |
źródło: http://www.filmweb.pl |
![]() |
źródło: http://www.filmweb.pl |
Słyszałam wiele opinii, że jest to jednocześnie najbardziej
przereklamowany film roku. Nic dziwnego, kiedy ktoś chce obejrzeć ten film na
małym ekranie laptopa z równie beznadziejnymi głośnikami (swoją drogą nigdy nie
zrozumiem jak można oglądać musicale na laptopie), nie może więc mówić o dobrym
filmie, gdyż wszystkie wspaniałe emocje z nim związane zwyczajnie go ominęły.
Po wspaniałym seansie przyszedł czas na równie wspaniałą
kolację. Tym razem wybór padł na tajską kuchnię i restaurację Samui. Na pierwszy
ogień poszły warzywne sajgonki z boskim śliwkowym sosem, następnie najlepsze
zielone curry na świecie, a na deser pudding kokosowy z nasionami chia i
ziarnami kukurydzy (!). Nasze podniebienia i kubki smakowe były równie
zachwycone jak uszy i oczy po seansie. Bardzo lubię tajską kuchnię ze względu
na fuzję smaków, które chyba nie do końca umiem opisać.
Pierwszy kęs curry to
słodycz pochodząca od mleka kokosowego, następnie czuć warzywa, a na końcu
pojawia się pikantność. Ja zdecydowałam się na curry z mocą 2 (w skali od 1 do
5, gdzie 1 to najłagodniejsze, a 4 -5 to już skala pikantności tajskiej) i był
to dobry wybór, gdyż curry było naprawdę ostre. Na pewno więc nie będzie
zawiedziony nikt, kto spodziewał się ostrych smaków – w Samui z pewnością
takie znajdzie.
Z pozdrowieniami,
Ola
0 komentarzy
Dziękuję za Twoją opinię!