Wspomnienia z podróży poślubnej

by - 05 sierpnia



Minęły już dwa lata. Dwa lata od ślubu, podróży poślubnej. Zaraz później zaczęłam pracować i okazuje się, że były to moje ostatnie wakacje od dwóch lat. Teraz myślę, że to był tylko sen, bajka. Jakże bym pojechała ponownie na takie wakacje!

W naszą podróż poślubną udaliśmy się na Majorkę. Było to pomysłem Arkadiusza, sam zorganizował całą wycieczkę, robiąc mi tym ogromną niespodziankę. Wylecieliśmy z Krakowa we wtorek wczesnym rankiem, ubrani w sweterki. Był to nasz pierwszy lot, dlatego nie obyło się bez stresu i zdenerwowania, jednak chwilę po starcie, całkiem się zrelaksowaliśmy. Nie było się czego bać! Podróż upłynęła bardzo przyjemnie. 


Podziwialiśmy Alpy przez okno, a później bezkres Morza Śródziemnego. W Palmie powitało nas jednak gorące słońce i błękitne, bezchmurne niebo. Terminal również zrobił na mnie ogromne wrażenie. Był ogromny, nowoczesny, niczym labirynt, z którego długo nie mogliśmy się wydostać. Na zewnątrz rosło mnóstwo egzotycznych palm, które, jak się okazało, rosną niczym u nas sosny – są wszędzie! Na deptakach, przy ulicach, na środku ronda, w ogrodzie.



Pierwsze dwie noce spędziliśmy w „stolicy” Majorki – Palmie. Ponieważ znamy tylko język polski i angielski, a moje jedyne zdanie, które umiem wypowiedzieć w języku hiszpańskim brzmi „No hablo Espanol”, próbowaliśmy  zameldować się w hotelu w języku angielskim. Weszliśmy i mówimy, że mamy rezerwację na polskie nazwisko… a recepcjonistka od razu zaczęła mówić po polsku. Okazało się, że jest Polką :) była bardzo miła, czasem ucinaliśmy sobie krótkie pogawędki.

Przez dwa dni zwiedzaliśmy Palmę i wybraliśmy się na przewspaniałą plażę.






Okazało się, że po angielsku dogadamy się na Majorce z mało kim. Tam oprócz języka hiszpańskiego panuje… niemiecki! Wszędzie było pełno Niemców, jest to chyba ich miejsce wypoczynkowe, gdyż były całe osiedla, gdzie mieszkali tylko Niemcy. Nawet gazety (codzienna prasa) można było tu nabyć w języku niemieckim.


 
Bardzo ważnym aspektem życia dla nas jest… jedzenie :) wybieraliśmy się zatem wieczorami na ulice w centrum Palmy, by zjeść coś pysznego. Niestety, nie mam zbyt miłych wspomnień z tym związanych. Jedliśmy paellę u pewnego Hiszpana (przy tej niemieckiej plaży), który co chwila śpiewał „viva Espania”, która mnie nie zachwyciła. Jedliśmy pizzę w jednym barze, która okazała się mrożona, ale znośna. Stwierdziłam, że pysznym jedzeniem, to oni nie grzeszą.




Pewnego wieczoru wybraliśmy się do pubu na piwo. Na Majorce jest pyszne piwo! Na plakacie wyczytaliśmy, że piwo kosztuje 1 euro, więc postanowiliśmy spróbować. Arkadiusz zamówił dwa piwa, jednak zapłacił trochę więcej. Ciężko było dogadać się z barmanami, gdyż mówili tylko po hiszpańsku. No nic, dzielnie czekaliśmy na nasze piwka (dobrych kilka minut), aż nagle kelner woła Arkadiusza do lady (przy zamówieniu podawało się imiona). Okazało się, że przypadkowo zamówiliśmy nie tylko piwo, ale i słone przekąski. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że dopiero zjedliśmy obfitą i całkiem dobrą kolację. Ale jak to mówią: zapłacone, trzeba zjeść :)




Wieczory w Palmie były niezwykle magiczne! Słońce już nie prażyło, temperatura spadała o kilka stopni w dół, jednak wciąż było bardzo gorąco i romantycznie. Ostatniego dnia rano mieliśmy następujący plan: Ja sprzątam w pokoju, pakuję nasze rzeczy i się ogarniam, gdy tymczasem Arkadiusz jedzie do wypożyczalni, gdzie czekał na nas zarezerwowany samochód i wraca po mnie, by nie tłuc się autobusem ze wszystkimi rzeczami. Jak dobrze, że postanowiliśmy jednak decyzję i pojechać do wypożyczalni razem! 





Z pozdrowieniami,



Ola


Zobacz również

0 komentarzy

Dziękuję za Twoją opinię!