Minęły już dwa lata. Dwa lata od ślubu, podróży poślubnej.
Zaraz później zaczęłam pracować i okazuje się, że były to moje ostatnie wakacje
od dwóch lat. Teraz myślę, że to był tylko sen, bajka. Jakże bym pojechała
ponownie na takie wakacje!
W naszą podróż poślubną udaliśmy się na Majorkę. Było to
pomysłem Arkadiusza, sam zorganizował całą wycieczkę, robiąc mi tym ogromną
niespodziankę. Wylecieliśmy z Krakowa we wtorek wczesnym rankiem, ubrani w
sweterki. Był to nasz pierwszy lot, dlatego nie obyło się bez stresu i
zdenerwowania, jednak chwilę po starcie, całkiem się zrelaksowaliśmy. Nie było
się czego bać! Podróż upłynęła bardzo przyjemnie.
Podziwialiśmy Alpy przez okno, a później bezkres Morza
Śródziemnego. W Palmie powitało nas jednak gorące słońce i błękitne, bezchmurne
niebo. Terminal również zrobił na mnie ogromne wrażenie. Był ogromny,
nowoczesny, niczym labirynt, z którego długo nie mogliśmy się wydostać. Na
zewnątrz rosło mnóstwo egzotycznych palm, które, jak się okazało, rosną niczym
u nas sosny – są wszędzie! Na deptakach, przy ulicach, na środku ronda, w
ogrodzie.
Pierwsze dwie noce spędziliśmy w „stolicy” Majorki – Palmie.
Ponieważ znamy tylko język polski i angielski, a moje jedyne zdanie, które
umiem wypowiedzieć w języku hiszpańskim brzmi „No hablo Espanol”,
próbowaliśmy zameldować się w hotelu w
języku angielskim. Weszliśmy i mówimy, że mamy rezerwację na polskie nazwisko…
a recepcjonistka od razu zaczęła mówić po polsku. Okazało się, że jest Polką :) była bardzo miła,
czasem ucinaliśmy sobie krótkie pogawędki.
Przez dwa dni zwiedzaliśmy Palmę i wybraliśmy się na
przewspaniałą plażę.
Okazało się, że po angielsku dogadamy się na Majorce z mało
kim. Tam oprócz języka hiszpańskiego panuje… niemiecki! Wszędzie było pełno
Niemców, jest to chyba ich miejsce wypoczynkowe, gdyż były całe osiedla, gdzie
mieszkali tylko Niemcy. Nawet gazety (codzienna prasa) można było tu nabyć w
języku niemieckim.
Bardzo ważnym aspektem życia dla nas jest… jedzenie :) wybieraliśmy się zatem
wieczorami na ulice w centrum Palmy, by zjeść coś pysznego. Niestety, nie mam
zbyt miłych wspomnień z tym związanych. Jedliśmy paellę u pewnego Hiszpana
(przy tej niemieckiej plaży), który co chwila śpiewał „viva Espania”, która
mnie nie zachwyciła. Jedliśmy pizzę w jednym barze, która okazała się mrożona,
ale znośna. Stwierdziłam, że pysznym jedzeniem, to oni nie grzeszą.
Pewnego wieczoru wybraliśmy się do pubu na piwo. Na Majorce
jest pyszne piwo! Na plakacie wyczytaliśmy, że piwo kosztuje 1 euro, więc postanowiliśmy
spróbować. Arkadiusz zamówił dwa piwa, jednak zapłacił trochę więcej. Ciężko
było dogadać się z barmanami, gdyż mówili tylko po hiszpańsku. No nic, dzielnie
czekaliśmy na nasze piwka (dobrych kilka minut), aż nagle kelner woła
Arkadiusza do lady (przy zamówieniu podawało się imiona). Okazało się, że
przypadkowo zamówiliśmy nie tylko piwo, ale i słone przekąski. Nie byłoby w tym
nic dziwnego, gdyby nie to, że dopiero zjedliśmy obfitą i całkiem dobrą
kolację. Ale jak to mówią: zapłacone, trzeba zjeść :)
Wieczory w Palmie były niezwykle magiczne! Słońce już nie
prażyło, temperatura spadała o kilka stopni w dół, jednak wciąż było bardzo
gorąco i romantycznie. Ostatniego dnia rano mieliśmy następujący plan: Ja
sprzątam w pokoju, pakuję nasze rzeczy i się ogarniam, gdy tymczasem Arkadiusz
jedzie do wypożyczalni, gdzie czekał na nas zarezerwowany samochód i wraca po
mnie, by nie tłuc się autobusem ze wszystkimi rzeczami. Jak dobrze, że
postanowiliśmy jednak decyzję i pojechać do wypożyczalni razem!
Z pozdrowieniami,
Ola
0 komentarzy
Dziękuję za Twoją opinię!